Zima. Kraj sparaliżowany. Za oknem z pół metra białego puchu. A ja siedząc w cieplutkim mieszkaniu, przeglądam fotki z tegorocznej rybałki. Wracam wspomnieniami do poszczególnych wyjazdów, eskapad i… trafiam na zdjęcia z tegorocznego urlopu. Hmmm, czy to aby nie ja obiecywałem rok temu pochwalić się wynikami znad „mojego zielonego” jeziorka?! Ups… Już nadrabiam zaległości!
Zaczęło się rok temu, dzień po zakończeniu urlopu. Obiecałem sobie, iż w 2010 r. zrobię wszystko, aby wylądować na działce na okrągłe 2 tygodnie. Jak postanowiłem, tak też się stało i w połowie sierpnia, wspólne z Martą, meldujemy się w szeroko rozumianych okolicach Augustowa. Tym razem wypoczynek zapowiada się bardziej rodzinnie, bowiem towarzyszyć mają nam, przez pierwsze klika dni, siostra ze szwagrem, a w późniejszym terminie rodzice.
Jak ja lubię tu przyjeżdżać.
Już pierwszego dnia, wspólnie ze szwagrem Łukaszem, uskuteczniamy zasiadkę. Niestety, ryba nie współpracuje (nie licząc wszędobylskich płoci, wzdręg i krąpi). Kombinujemy z zanętą, do akcji wkracza również ziarno (groch i kukurydza pastewna, z pewnym „tajnym” dodatkiem ). Łukasz, miłośnik karpiowania, nawiózł tego aż nadto.
Kolejne dni nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. Za wyjątkiem pojedynczych linków i jednego, godziwego lina, którego szwagier spiął przy pomoście, nic się nie dzieje. Postanawiamy zrezygnować z drobnej zanęty i zostać tylko przy ziarnie. Czas pokaże, iż był to dobry pomysł. W międzyczasie pływamy po jeziorku, szukając miejscówki do połowów z łódki, czesząc jednocześnie, co ciekawsze miejscówki, spinningiem.
Łukasz nawet czasem zapominał mnie zabrać. ;)
W przeciwieństwie do linów szczupaki były bardziej skore do współpracy. Kilka brań to standard każdego wypłynięcia. Niestety, szczuki nie powalają wielkością. Największy miał bodajże 56 cm. Ale radości co niemiara. Szczególnie brania z powierzchni, na poppera robią wrażenie. Nie zaniedbujemy też naszych Dam, organizując co drugi dzień jakieś wycieczki. A to Plaza Suwałki , a to Augustów City. Przy okazji wycieczki dookoła Wigier trafiamy na Jarmark Wigierski, a tam również na ciekawą wystawę pt. Historia i Tradycje Rybołówstwa nad Wigrami.
Piątego dnia pobytu, siostra z Łukaszem muszą zbierać się do powrotu. Szwagier nie nałowiony do syta (w końcu przyjechał tam po lina ) obiecuje odegrać się na „zielonych” w roku kolejnym. Wyjeżdżając życzy mi oczywiście połamania kija. Gdyby tylko wiedział, że ryby wejdą w łowisko dzień po jego wyjeździe, na pewno przedłużyłby urlop. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Wieczorem, po standardowym kursie łódką z wiadrem ziarna, zasiadamy z Martą na pomoście. Cisza i spokój, zachodzące powoli słońce, wędka. Czego chcieć więcej?! Może tylko większych rybek, bo małe meldują się regularnie. No i wyczekałem, branie jakich setki, stuk puk i nie ma spławika. Cięcie i wędka w pałąk… No no, myślę sobie, jest pierwszy gagatek. :D Ostrożnie odholowuję rybę z pola nęcenia i daje jej się wyszaleć na boku. Jakoś tak dziwnie się zachowuje…
…bo to „dziwny lin”.
Delikatnie zdziwiony mierzę – 52 cm. Na rękę coś pod 2 kg. Nie spodziewałem się leszcza. Wywiady przeprowadzone z tubylcami, a także jakieś tam własne doświadczenia, nie dawały podstawy, aby liczyć na leszcze. Cóż, lubię w wędkarstwie takie niespodzianki…
Następna zasiadka kolejnego ranka. Pogoda się zmienia. Było upalnie a jest ledwo ciepło i pochmurnie z przejaśnieniami. Czy to wpłynie na brania?! Zobaczymy. Ok. 5:00 jestem na pomoście. Prawie jak z automatu, powtarzam kolejno czynności: siedzisko, wędki, zestawy do wody i piwko… Spokój mącą częste brania, ale oczekiwanych gości nie widać. Do czasu… Chwilę przed 7:00 łowisko się uspokoiło. Nauczony ubiegłorocznymi doświadczeniami, wiedziałem czego się spodziewać. I są… bomble! Z minuty na minutę coraz ich więcej!!! Rzec można - branie było tylko formalnością. ;) Takie spokojne, wręcz dostojne, a zarazem ślamazarne… Cięcie i już wiedziałem, że tym razem „zielony” mały nie jest. I nie był, miał dokładnie 46 cm.
Piękny.
Rybka odpłynęła. Emocje opadły, pozostała rutyna - wędka, przynęta, zestaw do wody, piwo i… za 15 min powtórka z rozrywki. Tym razem bliżej do 50 centów…
Jeszcze piękniejszy – 48 cm.
Więcej do szczęścia nie potrzebowałem. Zwinąłem się 30 min później, tym bardziej, że dochodziła 8:00 a na południe zapowiedzieli się rodzice.
Kolejne dni wędkowałem z ojcem. Próbowaliśmy z pomostu, a także z łódki. Efekty takie sobie. Znaczy się były i liny, niestety, raczej te mniejsze niż większe.
Gdzie są te cwaniaki?!
Podczterdziestaczek.
Inne rybki nadal meldowały się na naszych zestawach. Szczególnie okazałe były wzdręgi, w których brylował ojciec.
Krasnopióra.
Próbowałem je kusić na spina. Niestety z kiepską skutecznością. Moje pojedyncze rybki, w porównaniu do wyników taty, wyglądały co najmniej śmiesznie. W jedną, taką powiedzmy ok. 20 cm, holowaną przez ojca, uderzył szczupak, ok. 80 cm. Podholowany z głębokości ok. 4m pod powierzchnię, spadł, a nastepnie 3 razy powtarzał atak na opadającą w toni, ledwo żywą krasnopiórę. Coś pięknego obserwować taką akcję w czystej, przejrzystej na prawie 3m wodzie.
Niestety, rodzice również musieli wracać, a wraz z nimi moja kobieta, którą nagłe obowiązki służbowe ściągnęły na dwa dni do stolicy. Zostałem sam na włościach. Zgadnijcie, co robiłem?!
Zmiana pogody nie robiła na mnie wrażenia. Hołdując zasadzie, że „nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór”, odpowiednio „uszczelniony” przesiadywałem kolejne ranki i wieczory na pomoście.
W taką pogodę spokój nad wodą murowany.
I nie mam na myśli rybek. ;)
Chwilę bez brania umilał złocisty napój, oczywiście z ulubionego browaru. ;)
Perła chmielowa, nasza Królowa.
W przerwach między opadami, próbowałem atakować z łódki, do czasu, kiedy dwóch miejscowych zorientowało się, że jest miejsce, w którym taki gościu w zielonej łódce, regularnie łowi ryby. O ile kulturalna, ale stanowcza rozmowa z jednym podziałała, o tyle na drugiego nie było rady. Odpuściłem, bo szkoda moich nerwów. W końcu jestem na urlopie. Co miałem tam złowić – złowiłem. A ryby przyzwyczajone do specyficznego ziarna i tak byle czego nie zjedzą. No, może poza nachalnymi wzdręgami, ale nie o nie mi chodziło. Pozostał tylko spinn z łodzi, lecz szczupaki gdzieś się pochowały i moim łupem padały jedynie króciutkie pistolety oraz małe okonie.
Spinningowe klimaty.
Za to białoryb dopisywał, niezależnie od pory dnia. Brał i rano, i wieczorem. Wyłącznie na grube ziarno. Drobniejsze przynęty od razu przechwytywały płoteczki.
Lechosław.
Linek.
I kolejny leszek.
Nawet moja druga połowa spróbowała szczęścia, i prawem nowicjusza złowiła tego wieczora bodajże 4 liny.
Cóż za zacięcie na twarzy. ;)
No i efekt.
Ostatniego dnia naszego pobytu, połowiłem chyba najlepiej. Niestety, aparat nie podzielał mojego entuzjazmu i ochoczo odmówił współpracy wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałem. Rano wyholowałem kilka linów i leszcza…
Jeden z nich.
A wieczorem, a w zasadzie już po zmierzchu, trafiłem kolejne ładne rybki w postaci dwóch leszczy ponad 50 cm i lina na +45cm. Szkoda, że aparat był wówczas niedysponowany.
Słynne powiedzenie mówi, że „nic dwa razy się nie zdarza”. A mnie się jednak zdarzyło. Drugi raz pojechałem na urlop na działkę i drugi raz połowiłem. Niektórzy powiedzą, że to nic spektakularnego złowić „parę” linów i leszczy (wszystkie +50cm), lecz dla mnie, w naszych niezbyt rybnych wodach to i tak niezłe osiągnięcie. Mam nadzieję, że kolejne, przyszłoroczne (i nie tylko) wyjazdy na działkę, utwierdzą mnie w przekonaniu, że w tym jeziorze uchowało się jeszcze trochę rybek. Przecież „historia lubi się powtarzać”… ;)
Nic dwa razy się nie zdarza?!?!
Moderator: Malak
- zdechnietaryba
- junior
- Posty: 341
- Rejestracja: 29 gru 2008, 16:41
- Lokalizacja: bychawa
- Kontaktowanie:
Ooo... naprawdę super relacja a te rybki ...
Fajnie spędza się czas nad wodą... pozdrawiam
Fajnie spędza się czas nad wodą... pozdrawiam
Likwidacja sklepu - sprzęt wędkarski w atrakcyjnych cenach! Sprzedaż tylko przez internet i tylko na Alegromaniak.pl.
Wróć do „Fotorelacje z naszych wypraw”
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości