Jeziorowe dni
Od dłuższego czasu zamierzałem wybrać się nad Jezioro Skomelno. Ciekawe opinie wędkarzy o bogatym rybostanie tego zbiornika zachęcały na wędkarską wyprawę. Los sprawił, że dopiero w sobotę 16 czerwca wraz z kolegą postanowiliśmy pojechać właśnie tam.
Przygotowania były dość zwykłe i bez żadnych szaleństw. Pierwszy raz na każdym łowisku nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Tak też było i tym razem. Jeszcze wcześniej postanawiamy wynająć łódkę i znaleźć jakąś ciekawą miejscówkę w pobliżu trzcinek.
Nad jeziorem jesteśmy tuż po godzinie 3. Krótka rozmowa z gospodarzem i już jesteśmy na łódce. Kilka minut później minut zakotwiczamy w pobliżu grążeli, spora głębokość napawa optymizmem. Zaczynamy badać łowisko, niestety dno jest pokryte bujnym zielskiem i trudno jest znaleźć odpowiedni grunt. Podejmujemy jednak decyzją o nęceniu. Łowimy na zestawy spławikowe z kukurydzą lub białym robakiem na haczyku. Od początku dały znać osobie wszędobylskie małe wzdręgi, które śmiało atakowały białe robaczki. Ja nie mam zamiaru się z nimi bawić i obie wędki uzbrajam w kukurydze.
Mocniej wiejący wiatr zmusza nas do zmiany miejscówki. Cofamy się o kilkanaście metrów pod trzciny. Nęcimy resztką zanęty i czekamy na brania. W tym miejscu jest trochę płyciej, ale o dziwo nie ma malutkich wzdręg. Ja dalej pozostaje przy kukurydzy i mam cichą nadzieję na złapanie Karasia, który na tym jeziorze jest bardzo liczny. Niestety brania są sporadycznie, a główną zdobyczą są koluchy wielkości tego na zdjęciu.
Zniechęcony wynikami próbuję coś pokombinować. Robię kanapkę kukurydza + czerwony robak. Poprawa była, ale tylko w wielkości koluchów. Kilka z nich było już całkiem fajnych rozmiarów. Jak się pó?niej okazało sumiki karłowate były tylko pocieszeniem. Po 10 spływamy niezbyt zadowoleni. Pierwszy wypad, więc trzeba było zapłacić frycowe. Już na lądzie urządzamy sobie krótką pogawędkę z częstym gościem Skomelna. Kilka jego uwag wydaje się być trafnych. Jedno jest pewne na Skomelno wracamy już wkrótce z bogatszym doświadczeniem.
Po wyprawie nad jezioro Skomelno postanawiam dołączyć do ojca, który urlopuje nad jeziorem Sumin. Zaraz po przyjedzie kompletuje sprzęt i wypływamy łódką na nęcone miejsce. Osobiście nie spodziewałem się żadnych przyzwoitych wyników. Cały poprzedni rok zapisałem na minus. Nie było nawet kontaktu z rybą 1 kg. Sami wiecie, co można w takim wypadku czuć, tym bardziej, że rok 2007 zaczął się także mizernie.
Dopływamy, jednak po raz kolejny dokucza mi mocno wiejący wiatr. Po 2 godzinach bez żadnych brań postanawiamy wpłynąć w trzciny. Spora ilość hałasu już całkiem mnie zdenerwowała. Odechciało mi się wędkowania. Zarzucam wędki bez przekonania i wiary w jakikolwiek sukces. Po godzinie od zmiany ustawienia łódki zaczynają skubać koluchy, które z roku na rok są, co raz większe.
Ja łowię jedną wędką na ziarnko kukurydzy, a drugą na groch. Stosowanie robaków rzuciłem już trzy lata temu. Zarówno białe jak i czerwone robaki powoduję, że nie odgonimy się od drobnicy.
Zbliża się 20, czyli jedna z najlepszych pór na ryby. Zarzucam spławik pod trzciny i czekam na branie kolucha. Po kilku minutach spławik zaczyna tańczyć na wodzie sambę. Zacinam i czuje spory opór, to na pewno nie koluch – mówię do ojca. Spokojnie holuję rybcie delikatny sprzęt (haczyk nr.16, przypon 0,14 mm, żyłka główna 0,20 mm) nie pozwala na ostry hol. Na szczęście udaje mi się odciągnąć rybę od zielska. Po chwili pokazuje się ładny karp, który pewnie ląduje w podbieraku. Waga wskazuje okolice 2 kg, nie jest, więc ?le. Kolejny hałas spowodowany holem karpia nie dawał już żadnych szans przynajmniej na powtórkę. Do samego zmroku łowimy jeszcze kilka koluchów oraz leszcza ok. 0,7 kg.
W poniedziałek jadę na Dratów, z nadzieją na karasia, bo ostatnio było z nim mizernie. Pobudka jeszcze w nocy i jazda. Od samego początku na zestawy gruntowe z koszyczkiem zanętowym meldują się leszczyki w okolicach 30 cm. Około godziny 8 trafia się nareszcie jakiś bonus. W ciągu 10-15 minut udaje się nam wyciągnąć 3 ładnie ubarwione złote karasie. Co raz mocniej grzejące słońce powoduje, że większość wędkarzy zbliża się do odwrotu, również i my.
![]() |
Wtorek był ostatnim dniem z wędką w ręku w tym długim wędkarskim „weekendzie”. Budzik nastawiony na 3, szybkie ubieranie i jestem na łódce. Moja nadzieja to karpik taki jak w niedzielę. Sumin budzi się do życia. Wszędzie pusto nie widać, żadnego człowieka. Idealny czas na odpoczynek mimo porannej pobudki. Spora ilość ptactwa wodnego dodaje barw temu pięknemu porankowi.
Na wodzie „tafelka”, po cichu podpływamy na łowisko i od razu zanęcamy. Po 30-40 minutach w pobliżu mojego spławika spławia się coś dużego. Mówię sam do siebie – jest dobrze. Nie mija 5 minut, a w oddali kilkunastu metrów słychać potężny plusk To musiało być prawdziwe bydle. Ku mojemu zaskoczeniu pojawił się kolejny ładny spław w pobliżu spławika. To na bank nie był przypadek. Chwilę czekam i przerzucam wędki. Wszystko gra.
Czekam kilka minut i znów spławik tańczy tak jak w niedzielę, po chwili odjazd i zacięcie. Na kiju czuje podobny opór, co ostatnio. Umiejętne holowanie nagradza mnie karpiem 2 kg. No nareszcie jestem zadowolony, takich emocji potrzebowałem.
Przez godzinę nic się nie dzieje ogólny spokój, nie bierze nawet koluch, a to jest dobry znak. Uważnie obserwuję spławiki, jeden z nich leciutko się podtopił. Biorę wędkę do ręki, znów podtapia – ryzykuję, zacinam i jeeeesssttt mówię na głos. Teraz to musi być coś naprawdę dużego. Niestety ryba wchodzi mi w trzcinę i oplątuje się. Próbuję wybrnąć z sytuacji, jednak nie daje rady po chwili słychać trzask. Jak się okazało poszła żyłka na przyponie.
Mimo to jestem zadowolony, są emocje, a o to przecież w wędkarstwie chodzi. Kolejna godzina mija na rozmowach i rozważaniach. Teraz swoje pięć minut ma tata. Ponownie na kukurydzę skusił się karp. Sił mu nie można było odmówić, splątał wszystkie wędki. Na szczęście duży haczyk i dobre zacięcie pozwala doholować rybę do podbieraka. Ten jest największy ma 2,5 kg.
Zaskoczeni takim obrotem sprawy myślimy o spłynięciu, kolejna dawka sporego hałasu wg. nas powinna wystraszyć ryby na dobre kilka godzin. Postanawiamy jednak posiedzieć zgodnie z planem do 8. Tak samo jak poprzednio nic się nie dzieje. O sobie daje znać wiaterek, który momentami wieje już dość mocno. Zbliża się 8, zacząłem, więc porządkować sprzęt i spoglądać od czasu do czasu na spławiki. No i stało się, patrzę na wodę, pusto, zacinam no i czuję znajomy opór. „To są jakieś jaja” – stwierdzam głośnym głosem. Kilka minut holu i trzeci tego dnia karp melduje się w łódce. Waga pokazuje 2 kg. „Lubią mnie chyba tylko te dwójki” – żartuje.
Teraz definitywnie zbieramy się i spływamy. Emocji było, co niemiara, aż żal było odjeżdżać. Niestety obowiązki wzywały. Wrócę tu już niedługo.
dodał: Garsija