Wojtek Brzana na MP

Spławikowe Mistrzostwa Polski okiem Wojtka Brzany


 

Wojciech Brzana po raz drugi z rzędu reprezentował Okręg Lubelski na Spławikowych Mistrzostwach Polski. I po raz drugi przyszło mu rywalizować na rzece Warcie, jednak tym razem w Poznaniu. Zapraszam Was do relacji Wojtka z tych zawodów.
 

Tegoroczne Spławikowe Mistrzostwa Polski miały odbyć się w Poznaniu. Po wygranych zawodach okręgowych zacząłem z zapałem grzebać w sieci w poszukiwaniu wszelkich informacji na temat łowiska. Byłem zadowolony, że kolejny raz będziemy rywalizować na Warcie. Ta rzeka oczarowuje każdego, kto odwiedza ją w celach wędkarskich. Czasu na przygotowania było dużo, więc na spokojnie kompletowałem całe wyposażenie wyprawy. Po wielu podejściach w poszukiwaniu trenera, ostatecznie tę funkcję objął Grzesiek Paszkowski. Plan wyjazdu przewidywał wcześniejsze treningi, stąd nad wodą zameldowaliśmy się już w środę. Tego dnia łowiło jeszcze niewiele ekip, co pozwalało bez presji rozpoznawać łowisko. Mieliśmy tez dodatkowy dzień na eksperymentowanie z mieszankami zanętowymi. Do treningów podszedłem bardzo poważnie. Przygotowane pełne limity, ale wszystko wcześniej przemyślane i skonsultowane z klubowymi autorytetami. Pierwsze zetkniecie z rzeką było udane zarówno pod względem ryb jak i obłowienia. To ostatnie okazało się niezmiernie ważne, ze względu na pewność siebie, jakiej nabrałem na kolejne dni. W siatce znalazło się 10 kg ryb, a dominowały krąpie. Po spakowaniu sprzętu, pojechaliśmy się zakwaterować w akademiku, co udało się, ale nie bez komplikacji…
 


 


 
 


 

W czwartek wybraliśmy mało popularne i mniej rybne miejsce w środkowej części łowiska. Chciałem potrenować także w trudniejszym sektorze, a ponieważ na piątek wylosowaliśmy najniższy sektor F (krąpiowo-brzanowy), to nie było przeciwwskazań. Na koniec łowienia w siatce znalazło się niecałe 4 kg ryb. Jak się okazało później trenowaliśmy w bardzo pechowym miejscu. Po tej wiadomości humory nam się polepszyły, bo myśleliśmy, że coś nie tak. Tego dnia dużo radości dały mi krewniaczki – brzany, których kilka udało się wyjąć, niestety nie dawały punktów.

 


 
 


 
 


 
Piątek – oficjalny trening. Komputer wskazał „górny zamek” – stanowisko F1. Tego dnia ryb było mało. Przekonaliśmy się również, że nawet na tak rybnej rzece, są miejsca znacznie mniej atrakcyjne. Mogliśmy się przyglądać jak na stanowisku po prawej kierowany przez Piotra Lorenca zawodnik dwoił się i troił, aby w ostateczności złowić… kiełbia. Nam poszło znacznie lepiej, a ponadto miałem na kiju dwie wielkie brzany, które odeszły w siną dal 🙂 Ten dzień dał nam także wiele wskazówek, które podpatrzyliśmy i podsłuchaliśmy u sąsiadów.
 


 
 


 

Sobota – to był dobry dzień. Los podarował mi miejsce z sektorze B – leszczowym. Tym razem z worka wyciągam 12. W kuluarach dało się słyszeć, że na duże ryby można liczyć w obrębie stanowisk 7-12. Na 9 usiadł Zbyszek Milewski, a na 11 II-vice mistrz ze Świerkocina (Poznaniak). Co było dalej? Można było popatrzeć jak tych dwóch panów łowiło wielkie leszcze. Mi również udało się kilka złowić, ale nie w takiej ilości. Wiedzieliśmy, że jest dobrze. Pewność siebie i mniejszy stres już tylko procentował. Po ważeniu radosna wiadomość – 3 w sektorze!!! Tego dnia świetnie połowili też nasi znajomi z klubu „Boland”, w większości wygrywając swoje sektory.
 


 

Niedziela – nieco pechowa. Losowanie przynosi 10. Na 8 siedzi Wiktor Walczak, a na 9 Mateusz Sołek. Podczas kontroli sędzia orzeka, że na oko mam 25l zanęty – miałem niecałe 19. Dalsze rozkładanie przerywa znowu sędzia. Tym razem tak zwane losowanie wskazało właśnie mnie do pomiaru siatki i wędki. Wszystko jest w porządku i jakoś nic mnie nie dziwi. Trochę wybity z rytmu kontynuuje przygotowywanie stanowiska. Rzęsisty deszcz, kamieniste i śliskie podłoże nie ułatwia sprawy. Lepienie kul, nęcenie i wreszcie łowimy. Nie minął kwadrans, kiedy znów słyszę głos sędziego za plecami. Tym razem uważał, że zaczynam wstawić zestaw o pół metra w stanowisku sąsiada. Wydawało mi się, że nie, ale grzecznie się posłuchałem i już więcej uwag tego dnia nie było… przynajmniej u mnie. Nocą przechodził front atmosferyczny i szybko potwierdziły się obawy, że tego dnia rewelacji nie będzie. Boki nic nie łowią i ja też nie. Wreszcie jest pierwszy krąp. Niedługo potem zapinam dużą rybę, chyba brzanę iiiiiii… niestety wypina się na środku rzeki. Później łowię jeszcze sporego okonia i ładnego krąpia – wszystko na stopa. Nie jest źle. Postanawiam zacząć systematyczne donęcanie na grubo. Jako jeden z pierwszych zacinam dużego leszcza i po wyjątkowo sprawnym holu mam go w siatce. Jest radocha. Niestety niedługo po mnie to samo robią także sąsiedzi powyżej, ale oni mają chyba więcej mniejszych ryb. Zacinam kolejną większą rybę, ale ta po krótkim holu spina się… szkoda. Później łowię jeszcze klenia 23,5 cm, który też nie daje punktów. Wiktor Walczak w międzyczasie doławia jeszcze kilka leszczy i to on przoduje w naszej części sektora. Strzelają i koniec. Po ważeniu okazuje się, że jestem 7 i o 140g przegrałem 5 miejsce. Ach gdyby ten kleń… itd. No niestety takie życie zawodnika 😉
 


 
Z 10 punktami sektorowymi kończę Mistrzostwa Polski na 26 pozycji. Jadąc do Poznania miałem nadzieję na poprawę wyniku z poprzedniego roku. Udało się!!! Warto dodać, że w 2015 startowało nas mniej i było mniej sektorów. Start uważam za udany, a niedosyt pozostaje jak zawsze.
 


 
Dziękuję bardzo Grzesiowi Paszkowskiemu za przyjęcie ciężaru bycia trenerem i towarzyszem wyprawy. Jego żonie też dziękuje 😉 Ukłony także w stronę kolegów z klubu Sensas Lublin, ale nie tylko za wszelką pomoc z doposażeniem sprzętowym. Marcin Kasprzak znów stanął na wysokości zadania jeśli chodzi o zabezpieczenie przynętowo-zanętowe. Podziękowania dla Franka i Marcina za czas chętnie poświęcony na konsultacje telefoniczne. Pamiętam także o cennym dopingu kolegów z klubu Stynka LERBY: Mariuszowi, Sławkowi i Tomkowi, którzy przyjechali podpatrywać całą rywalizacje.